
Znacie to uczucie, kiedy
odkładacie książkę na półkę na kilka dni, bo czujecie, że
nieubłaganie zbliżacie się do jej końca? I wcale nie chcecie jej
kończyć, bo jest zbyt dobra. Dokładnie to samo spotkało mnie przy
czytaniu „Małego życia” i choć powieść liczy ponad osiemset
stron, wciąż czuję niedosyt. Mogłabym dostać jeszcze kolejne
osiemset, nawet kosztem zubożenia fabularnego i przynudzania.
„Małe życie”
Yanagihary jest pozycją, którą trzeba przeczytać, obojętnie czy
interesuje się obrazami LGBT w literaturze, czy nie. Jest to
opowieść, zgodnie z tytułem, o życiu. O małym życiu, życiu
czterech przyjaciół, którzy kończąc studia, wkraczają w
dorosłość. A my później, jako czytelnicy, w tej dorosłości im
towarzyszymy przez jakieś czterdzieści lat.